piątek, 6 sierpnia 2010

część 1

- Magda! Magda! Gdzie są moje czerwone szpilki?! – Słyszycie to? To moja współlokatorka Marta. - Tylko mi nie mów, że znowu wzięłaś je bez pytania albo, że zjadł je twój wstrętny pies! – Pewnie za chwilę usłyszę: „Przecież wiesz, że to moje ulubione”. – Przecież wiesz, że to moje ulubione. - A nie mówiłam?
- Wiem. Nie wzięłam ich. I mój wstrętny pies też ich nie zjadł. Już dawno ich nie widziałam. Może zgubiłaś wczoraj w drodze do domu? A tak swoją drogą, to gdzie byłaś? – zapytałam przekornie chcąc ją wkurzyć.
- Chyba zwariowałaś! – To zawsze działa:) Zrobiła się czerwona i gorączkowo zaczęła biegać po całym domu w poszukiwaniu butów. Aż mój pies, mój ukochany golden retriver, Shine schował się w szafie. Biedaczek od razu wie, co robić jak Marta się spieszy. - Mam je! Do zobaczenia wieczorem! – Krzyknęła i wybiegła z domu. Taaaak. I mówią, że to ja jestem ofiarą mody, albo raczej fashion victim, jak to mówi Marta. Przecież to ona zawsze musi mieć dobrane buty pod kolor torebki i lakieru do paznokci, choćby miała je codziennie przemalowywać. Kiedy była przez dwa lata w Londynie zarobiła kupę kasy na wkręcaniu staruszków. Tzn. nie uwodziła ich a później wychodziła za nich i czekała aż umrą. Nie, to by, jak zresztą sama stwierdziła, za długo trwało. Po prostu kokietowała ich najpierw swoją pomocą, potem swoim wyglądem, „bezradnością”. No i co niby taki biedny staruszek w obliczu bogini miłości, bezsilności i seksu miałby zrobić? Zapraszał ją do swojego ogromnego domu (nawet, jeśli miał żonę i dzieci). Marta, w oczach żony i dzieci staruszków, była opiekunką i pomagała całej rodzince. A w zamian za pomoc, oprócz regularnej zapłaty Marta dostawała, no, że tak powiem premie. I to nie takie małe, jak dostają zwyczajne opiekunki. Od staruszków, oczywiście w tajemnicy przed ich żonami, Marta dostawała biżuterię, ciuchy, o jakich tylko mogła marzyć, sprzęt elektroniczny i tysiące funtów. Ale, pomimo że niczego jej nie brakowało, nie mogła wytrzymać w jednym miejscu i wróciła do Polski. Poza tym, że jej się nudziło, Marta nie mogła znaleźć sobie faceta, który by ją tam zatrzymał. Przebywanie na okrągło z samymi staruszkami nie jest zbyt przyjemne. Ale o jej facetach trochę później. Teraz ja muszę szukać moich butów, bo zaraz spóźnię się do pracy.A tak swoją drogą, to moje mieszkanie wcale nie jest takie wielkie jak mogłoby się wydawać. Salon, dwie sypialni, kuchnia i o zgrozo – tylko jedna łazienka, o którą zawsze z Martą się kłócimy. Mebli za dużo nie ma, Marta tego nie lubi, ja chyba przejęłam to po niej, bo już się przyzwyczaiłam, że w naszym salonie stoi tylko ogromna kanapa (to tak żeby wszyscy nasi znajomi mogli się na niej zmieścić) stolik, telewizor, kilka kwiatków, które lubi Marta, no i mnóstwo zdjęć na ścianach, które kocham ja. Ściany w salonie są żółte, a kanapa oczywiście czerwona, mięciutka... Aż się rozmarzyłam, bo chętnie bym na niej poleżała, ale niestety muszę iść do pracy. No właśnie! Praca! Gdzie są moje buty?!- Skarbie, czy nie widziałeś moich czarnych baletek? – Zapytałam psa, jakby mógł mi odpowiedzieć, a on bardzo spokojnie poszedł do mojego pokoju i po kilku sekundach przyniósł w pysku parę butów. Dzięki. Jesteś jedynym facetem, który wie jak wyglądają baletki. Kocham cię. Pa. – W pośpiechu wsunęłam buty, pomachałam do psa i wybiegłam z mieszkania. Po pięciu minutach byłam już na przystanku.
Wiem, pewnie zastanawiacie się, dlaczego kobieta w wielkim mieście nie ma samochodu. Kocham samochody, nawet mam prawko, ale prowadzenie samochodu to nie dla mnie. Przyjaciele mówią, że jestem zbyt roztrzepana i myślę o tysiącu różnych rzeczy naraz. Chyba mają rację, bo rok temu, prowadząc samochód po wiejskiej szosie jechałam 120 km/h, pomimo że ograniczenie było do 70 czy nie wiem tam do ilu, w każdym razie jechałam za szybko. Byłam tak skupiona na śpiewaniu piosenki, którą słyszałam w radiu, że kiedy znienacka z prawej strony skrzyżowania nadjeżdżał inny samochód, ja zamiast nacisnąć na hamulec, przez pomyłkę wcisnęłam gaz i ledwo go wyminęłam. Po tamtym zdarzeniu prowadziłam samochód jeszcze kilka razy, ale w końcu doszłam do wniosku, iż ja za kierownicą to ogromne, a wręcz kolosalne zagrożenie nie tylko dla mnie, ale również dla innych samochodów i osób na drodze.

4 komentarze:

  1. proszę o szczere komentarze i przepraszam za brak odstępów, które jakoś magicznie zniknęły po publikacji:)

    OdpowiedzUsuń
  2. przyjemnie się czytało czekam na dalszą część

    OdpowiedzUsuń
  3. I ja czekam na dalszą część :)

    OdpowiedzUsuń